GlobalConnect to taki projekt, który z pozoru miał sens: GPW otwiera się na świat, pozwala inwestorom kupować akcje największych globalnych spółek – Tesli, Apple, Amazona – bez wychodzenia z polskiego rachunku maklerskiego. Brzmi pięknie. Tylko że to wszystko wydarzyło się w roku… 2022. I tu właśnie leży problem.

Co to w ogóle jest ten GlobalConnect?

GlobalConnect to segment rynku GPW, na którym notowane są zagraniczne spółki – formalnie są to tzw. non-domestic shares. Nie ma ich wiele. Na dzień pisania tego tekstu, na liście znajdują się m.in. Apple, Microsoft, Amazon, Tesla, Meta, a więc święta piątka amerykańskiej giełdowej popkultury. Do tego kilka ETF-ów, m.in. na DAX-a i S&P 500, oraz pojedyncze spółki europejskie – np. BMW.

Pomysł był prosty: inwestor detaliczny z Polski może kupić akcje światowych gigantów przez swojego domowego maklera, w złotówkach, bez potrzeby zakładania konta u brokera zagranicznego i bez konieczności otwierania rachunku walutowego. Wszystko na GPW, wszystko „u nas”. Patriotycznie, lokalnie, prosto.

Brzmi nieźle, tylko że…

…jest 2025, a nie 2010

W 2010 roku to byłoby coś. Obecnie, to pomysł spóźniony o całą epokę. Rynek inwestycyjny w Polsce przeszedł w ostatnich latach cichą rewolucję. Konto u brokera takiego jak XTB czy Degiro można otworzyć w 15 minut, z poziomu telefonu. Dostęp do tysięcy ETF-ów, spółek z całego świata, niskie prowizje (a czasem nawet zero prowizji), konta walutowe, aplikacje mobilne, wykresy, dane, powiadomienia. To wszystko już jest i działa, ma klientów, rozwija się.

GlobalConnect tymczasem to przeniesienie fragmentu świata na lokalne podwórko. Tyle że to podwórko nie oferuje niczego, czego nie ma już „świat”, a wręcz przeciwnie: oferuje mniej, drożej i z opóźnieniem.

Brak płynności, wysoki spread i brak sensu

Podstawowy problem GlobalConnectu? Brak płynności. Zlecenia są rozliczane w sesji fixingowej – raz dziennie. Spread między kupnem a sprzedażą bywa ogromny. Nierzadko różnice cenowe między GlobalConnectem a tym, co w danej chwili dzieje się na NASDAQ czy XETRA, są absurdalne.

Dla inwestora oznacza to jedno: drogo i nieefektywnie. Paradoksalnie, mimo że GPW reklamuje GlobalConnect jako łatwy sposób na inwestowanie zagraniczne, a w praktyce jest on trudniejszy, bardziej kosztowny i mniej przejrzysty niż po prostu założenie konta u zagranicznego brokera.

Dla kogo to w ogóle jest?

Teoretycznie dla inwestorów, którzy nie chcą lub nie mogą otworzyć konta zagranicznego, nie chcą mieć ekspozycji walutowej i cenią sobie „polski” ekosystem. W praktyce – to bardzo wąska grupa. Bo skoro ktoś już interesuje się inwestowaniem w Apple’a czy Teslę, to zazwyczaj zna też różnicę między GPW a NASDAQ, ma konto w Revolucie albo XTB i nie boi się kliknąć „kup” po angielsku.

GPW chciała dobrze – tylko po co?

Nie ma wątpliwości: idea była szlachetna. Ułatwić dostęp, poszerzyć rynek, dać inwestorom nowy produkt. Ale efekt końcowy wygląda jak przystanek autobusowy na środku autostrady, niby przystanek jest, niby ładny, ale nikt nie wysiada, bo wszyscy jadą dalej.

Obroty na całym rynku GlobalConnect wynoszą promil tego, co na normalnym rynku akcji w Polsce. Zainteresowanie ze strony inwestorów minimalne. Dla domów maklerskich to dodatkowy obowiązek i koszt, bez większego potencjału na zarobek. Dla GPW kosztowna inwestycja w coś, co nikogo nie obchodzi.

Naprawiać? A po co?

Wielu ekspertów zadaje dziś pytanie: czy warto w ogóle próbować „ratować” GlobalConnect? Może dodać więcej spółek? Może więcej ETF-ów? Może więcej sesji? Tylko że to nie rozwiązuje podstawowego problemu: inwestorzy detaliczni w Polsce już mają dostęp do światowych rynków. I ten dostęp jest lepszy, tańszy i szybszy niż to, co oferuje GlobalConnect.

To trochę jak próba budowania Netflixa od zera w Polsce w 2025 roku, kiedy każdy ma już konto i opłaconą subskrypcję. Nawet jeśli to, co zbudujesz, będzie działać, to i tak nikt nie będzie z tego korzystał, bo nie ma takiej potrzeby.

Podsumowanie: dobra intencja, zły moment

GlobalConnect to przykład projektu, który powstał z dobrych intencji, ale w złym czasie, w złym miejscu i bez realnego zrozumienia, jak zmienił się profil inwestora w Polsce. Dziś przeciętny inwestor detaliczny to człowiek z aplikacją w telefonie, który klika „kup” ETF-a na Nasdaq tak samo łatwo, jak zamawia jedzenie z Glovo. W takim świecie próba „ułatwienia” mu życia przez przenoszenie Tesli na GPW to, niestety, cofanie się o krok, a nie krok naprzód.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

POPULARNE